01/08/2021

Prolog

 

21.07.2021


Siadam na belce startowej, przygotowując się do swojego ostatniego już dzisiaj treningowego skoku. Z całkowitym spokojem i pełnym zadowoleniem z dobrze wykonywanej przez siebie pracy, czekając na sygnał od trenera, mimowolnie spoglądam na bezchmurne niebo, na którym letnie słońce świeciło w pełni. Miałem wrażenie, że wszystko tego dnia było po prostu idealne. Mój nastrój, samopoczucie, forma, która z każdym dniem wydawała się tylko rosnąć, pogoda, warunki do skakania, a nawet śniadanie serwowane w hotelu, w którym mieszkaliśmy podczas tego zgrupowania. Od kilku tygodni czułem, że właśnie nadchodzi mój czas i rozpoczynający się za kilka miesięcy zimowy sezon będzie należał do mnie. Tym razem nic nie miało mi stanąć na przeszkodzie w drodze do odniesienia upragnionego od dawna sukcesu. Tak bardzo chciałem nareszcie wyjść z cienia dużo bardziej utytułowanych od siebie zawodników i sprawić, aby to właśnie moje nazwisko było teraz na ustach całego skokowego świata. Pragnąłem, aby to moje skoki były podziwiane i zachwalane. To dlatego jeszcze bardziej podporządkowałem wszystko pod aktualne przygotowania i zbudowanie jak najlepszej formy. Za wszelką cenę miałem zamiar udowodnić sobie i innym, że nie jestem tylko jednym z wielu i również mogę święcić wielkie triumfy, o jakich od dziecka marzyłem. 



Otrzymując pozwolenie na start, ruszam po rozbiegu, błyskawicznie oczyszczając głowę z wszystkich towarzyszących mi myśli. Skupiam się wyłącznie na oddaniu jak najlepszego skoku z perfekcyjnym lądowaniem, nad którym musiałem pracować najbardziej. Już po wybiciu z progu wiem, że skok taki będzie. Jestem o tym przekonany nawet wtedy, kiedy coraz szybciej zbliżam się do przekroczenia rozmiaru skoczni, wciąż pozostając na zbyt dużej wysokości, aby móc podejść do w pełni bezpiecznego lądowania. Robię wszystko, co mogę, aby skorygować swoje położenie i bez większych konsekwencji znaleźć się na zeskoku, ale jest na to zwyczajnie za późno. W jednej sekundzie dochodzi do mnie, że tym razem stanowczo przesadziłem i bezsensowna chęć osiągnięcia jak najdłuższej odległości może mnie bardzo drogo kosztować, a w kolejnej siła grawitacji sprowadza mnie w końcu bezlitośnie na ziemię. Uderzam o zeskok z dużą mocą, a następne wydarzenia dzieją się jakby poza mną, ponieważ jedyne, na czym potrafię się skupić to niewyobrażalny i paraliżujący ból w prawym kolanie promieniujący do całego ciała, przez który łzy stają mi w oczach. Leżąc bez żadnego ruchu na plecach, przymykam mimowolnie powieki, dobrze już wiedząc, że wszystkie moje marzenia właśnie runęły niczym jeden z tych domków z kart, które tak bardzo lubiłem budować w dzieciństwie. To był koniec. Nie potrzebowałem żadnej lekarskiej diagnozy, aby domyślić się, co się właśnie stało. Brawurą i zbytnią pewnością siebie w jednej chwili pogrzebałem swoje wszystkie starania. 



Zanim na dobre pogrążę się w tym narastającym bólu i rozpaczy, nachodzi mnie jeszcze jedna myśl, że powinienem od dawna wiedzieć, że na tym świecie nie ma możliwości, aby wszystko układało się idealnie, jak jeszcze naiwnie wierzyłem przed kilkoma minutami. Życie bardzo szybko mi to udowodniło, sprowadzając dosłownie i w przenośni bardzo boleśnie na ziemię.